Witam W sobote koniecznie chcialem polatac. Nie latalem juz od ponad misiaca i z tego powodu strssznie cierpialem :) Ojciec podrzucil mnie na lotnisko i pojechal do roboty. Dopiero jak samochod znikl za zakretem zaskoczylem ze akumulatory od odbiornika nadal sie laduja... a ladowarka stoi w domu :))) . A wiec w tyl zwrot i 1,5 km piechotka z modelem pod pacha na autobus i nim nastepne cztery do domku. poltorej godziny pozniej bylem znowu na lotnisku. Zimno bylo jak diabli. Zaraz przypomnialem sobie wszystkie opowiesci jak to silniki nie chca zapalic zima. Moj silniczek mnie nie zawiedzie - pomyslalem i zaczalem krecic. Krecilem, krecilem, krecilem... Po kilkunastu minutach doszedlem do wniosku ze zaraz sie wsciekne. Wylaczylem nadajnik bo jak tak dalej pojdzie to sie rozladuje zamim model wystartuje. Kolejne kilkanascie minut krece, krece... Zaczal poprykiwac. Krece dalej. W koncu zaskoczyl. Reka mdlala mi ze zmeczenia. Bylem przemarzniety na kosc. Trzaslem sie tak ze zaczalem sie zastanawiac jak ja z tymi lapami chwyce za drazki? Ale nic wstalem szybko dodalem gazu i rzucilem model... z wiatrem. Taki blad - co za kretyn!!! Bylem tak podjarany ze silnik zaskoczyl ze rzucilem model jak zwykle na polnocny zachod :( Zlamane smiglo i statecznik. Smiglo szybko wymienilem. Statecznik skleilem. Ale slinik juz ostygl... Tak wiec krece, krece, krece... az rozladowal mi sie nadajnik i musialem wracac do domu.
Ale ogolnie to fajnie bylo.
Znajomy ma rozrusznik i samochod. Nastepnym razem poczekam jak bedzie mial czas i polatamy razem :)
pozdrawiam Daniel